Planeta podobna do naszego Jowisza obiega swoją gwiazdę w tysiące lat świetlnych stąd, w galaktycznym dysku Drogi Mlecznej. - Dzięki naszej metodzie - mikrosoczewkowania grawitacyjnego - możemy niedługo wytropić bliźniaka Ziemi - twierdzą polscy badacze.Odkryty układ znajduje się na granicy gwiazdozbiorów Skorpiona i Strzelca, jest oddalony o 15 tys. lat świetlnych od Ziemi w kierunku centrum Drogi Mlecznej. Planeta jest cięższa od Jowisza, ale okrąża swą gwiazdę w podobnej jak on odległości.- Być może są tam też inne planety, już nie tak masywne. Część danych nasuwa nawet takie podejrzenia, ale na razie za wcześnie o tym mówić, bo wymagają one dokładnego sprawdzenia - mówi prof. Andrzej Udalski z Obserwatorium Uniwersytetu Warszawskiego.Nie jest więc wykluczone, że polscy astronomowie natrafili na układ planetarny przypominający nasz własny. Tego na razie nie udało się nikomu dokonać, mimo że w naszej galaktyce znaleziono już blisko 150 układów planetarnych [patrz -
http://cfa-www.harvard.edu/planets/]. Jednak niemal wszystkie z tych planet odkryto tylko dlatego, że są bardzo ciężkie i swoją masą zakłócają ruch macierzystej gwiazdy. Ale są one niemal na pewno kulami gazu bez skalistej powierzchni, jak Jowisz czy Saturn.Maleńkich planet podobnych do Ziemi czy Marsa nie potrafimy wykrywać w ten sposób, bo są lekkie jak piórko i ich wpływ na gwiazdę jest niezauważalny, przynajmniej dopóki w kosmos nie polecą lepsze instrumenty pomiarowe.Dlatego w tej chwili tylko metoda, którą posługują się Polacy z zespołu OGLE (ang. skrót od: optyczny eksperyment soczewkowania grawitacyjnego) Uniwersytetu Warszawskiego, umożliwia trafienie na drugą Ziemię. Jak oni to robią?
Metoda soczewek i dziubków Pomysł rzucił prof. Bohdan Paczyński, który już w połowie lat 80. zastanawiał się, w jaki sposób wykrywać we Wszechświecie obiekty, które są ciemne - a więc m.in. nigdy nierozpalone gwiazdy (tzw. brązowe karły), gwiazdy całkowicie wypalone albo czarne dziury. One same nie świecą lub świecą słabo, ale mogą zakrzywiać światło innych gwiazd. Jeśli taki ciemny obiekt znajdzie się na drodze promieni świetlnych pomiędzy Ziemią i jakąś odległą gwiazdą, to zgodnie z teorią Einsteina zakrzywi bieg promieni - tak jak w soczewce - i wzmocni blask gwiazdy.Pozostaje więc śledzić mrowie gwiazd na niebie i wypatrywać takich momentów, kiedy jedna z nich nagle pojaśnieje - co będzie oznaczało, że na drodze jej promieni pojawiła się grawitacyjna soczewka. Jeśli taka soczewka składa się z dwóch części - gwiazdy i okrążającej ją planety - to w krzywej zmiany blasku pojawiają się charakterystyczne \"dziubki\". Można po nich - jak zauważył prof. Paczyński - rozpoznać planetę, a nawet oszacować jej masę i odległość od gwiazdy.Co więcej, do takich obserwacji wystarczy niewielki, nawet amatorski teleskop. A jeśli połączymy go z kamerą cyfrową i komputerem - łowy na układy planetarne można całkowicie zautomatyzować. W ten sposób szansa na wielkie odkrycie otworzyła się przed astronomami, którzy - tak jak np. Polacy - nie dysponują na co dzień potężnymi teleskopami.
Blaski nad Atacama Warszawscy astronomowie z zespołu OGLE pod wodzą prof. Andrzeja Udalskiego od połowy lat 90. obserwują niebo za pomocą teleskopu w Las Campanas w Chile na pustyni Atacama. Sami napisali program komputerowy, dzięki któremu śledzą na bieżąco jasność 120 milionów gwiazd Drogi Mlecznej. Program alarmuje badaczy, jeśli tylko blask jednej z tych gwiazd zaczyna wzrastać w sposób wskazujący na zjawisko grawitacyjnego soczewkowania.Rocznie naukowcy z zespołu OGLE odkrywają ok. 600 gwiezdnych soczewek (jesteśmy w tym światowymi monopolistami - podkreślają), ale te podwójne - z planetą na okrasę - to prawdziwe rarytasy. Pierwszą znaleziono w 2003 roku. A drugą - dopiero teraz.Alarm rozległ się w chilijskim obserwatorium 17 marca - opowiada prof. Udalski. Polacy natychmiast poinformowali o odkryciu innych astronomów. W obserwacje włączył się m.in. amerykański zespół MicroFUN i międzynarodowe grupy MOA i Planet.Blask gwiazdy wzrósł w ciągu miesiąca ponad stukrotnie. Charakterystyczne odciski palców planety - a więc strzeliste dziubki - pojawiły się 18 i 21 kwietnia. - Byłem wtedy w Chile przy teleskopie i na bieżąco śledziłem te wahania jasności - mówi prof. Udalski. - Na noc przed pojawieniem się pierwszego piku już wiedziałem, że coś się będzie działo. To zjawisko niepowtarzalne, trzeba je bardzo uważnie obserwować. Jeśli coś się źle zrobi, nie ma szansy na poprawienie błędu. To niesamowita przygoda.Gdyby - jak podkreślają polscy astronomowie - w miejscu tego odległego \"Jowisza\" była planeta 300 razy lżejsza, postury Ziemi, to też zostałaby odkryta. - Sygnał był dostatecznie silny i precyzyjnie zmierzony - twierdzą badacze. To dowód na to, że nasza metoda jest gotowa, by odkryć planety podobne do Ziemi znajdujące się w najdalszych zakątkach Wszechświata.Szczegóły:
http://arxiv.org/abs/astro-ph/0505451http://ogle.astrouw.edu.pl(
www.gazeta.pl)