Tarchomińska Polfa i jeleniogórska Jelfa wprowadziły w ubiegłym roku do aptek osiem niezarejestrowanych leków. Pacjenci mogli więc kupić w aptekach lekarstwa, które nie miały prawa trafić do sprzedaży, ponieważ nie przeprowadzono koniecznych badań. Najwyższa Izba Kontroli domaga się odwołania dyrektora departamentu polityki lekowej Ministerstwa Zdrowia Piotra Błaszczyka.
"Dziennik" poznał nieoficjalną jeszcze wersję raportu NIK. Jak wynika z ustaleń inspektorów, w grudniu 2004 r. tarchomińska Polfa zaczęła wysyłać do hurtowni antybiotyki(amotaks, taclar, taromentin i azimycin), na sprzedaż których nie miała zgody Urzędu Rejestracji Leków. Lekarstwa powinny być sprzedawane dopiero po przeprowadzeniu dodatkowych badań.
- Polfa i Jelfa nie miały zaświadczeń o wykonaniu badań. To tak jakby ktoś jeździł samochodem bez prawa jazdy - mówi ówczesny minister zdrowia Marek Balicki. - Członkowie zarządu tarchomińskiej Polfy poświadczyli nieprawdę w dokumentach. Napisali, że leki są w obrocie, dzięki czemu zostały one umieszczone na liście leków refundowanych. Zawiadomiłem o tym prokuraturę. Leki zniknęły z aptek do czasu spełnienia zaleceń ministerstwa. Na szczęście żaden pacjent nie ucierpiał.
Na tym nie koniec. Szefowie Polfy załatwili umieszczenie niezarejestrowanych antybiotyków na liście leków refundowanych. Według NIK za nielegalne antybiotyki z Polfy oraz za tanatril - lek na nadciśnienie z Jelfy, NFZ zapłacił ponad milion złotych. -Przypuszczam, że szefowie Polfy i Jelfy chcieli sobie po prostu zaklepać miejsce na liście - mówi dr Leszek Borkowski, prezes Urzędu Rejestracji Leków.
Warszawska prokuratura oskarżyła w tej sprawie trzy osoby, m.in. byłego prezesa Polfy Andrzeja K. Ich proces toczy się przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi-Północ.
- Umieszczenie leku na liście refundacyjnej oznacza co najmniej dwukrotny wzrost sprzedaży - mówi prezes Borkowski.
Zdaniem NIK odpowiedzialność za ujęcie w wykazach leków refundowanych niezarejestrowanych preparatów ponosi Piotr Błaszczyk, przewodniczący Zespołu ds. Gospodarki Lekami, dyrektor Departamentu Polityki Lekowej w resorcie zdrowia. Ten jednak tłumaczy, że został oszukany przez firmy farmaceutyczne. - Cały międzyresortowy zespół został zrobiony w bambuko - komentuje Błaszczyk, który w ubiegłym roku w aptekach pojawiło się osiem niezarejestrowanych leków dyrektorem departamentu jest 5 lat. To jednak nie koniec nieprawidłowości. Według NIK dyrektor Piotr Błaszczyk łamał prawo, zgadzając się na import indywidualny leków, które są już zarejestrowane i dostępne w kraju oraz mają ustaloną niższą cenę. Tracił na tym NFZ, bo przepłacał za importowane droższe leki. Procedurę tzw. importu docelowego wszczynać można tylko wtedy, gdy lek jest w Polsce niedostępny.
- Wtedy miałem tylko dziewięciu pracowników, a podejmowałem 600 decyzji dziennie - tłumaczy dyr. Błaszczyk. - Gdybym nic nie robił, pewnie nie popełniałbym błędów. Koncerny farmaceutyczne mnie nie lubią, bo twardo negocjuję z nimi obniżki cen leków. Dlatego, rękami NIK, chcą mnie teraz odwołać ze stanowiska.
Tymczasem firmy farmaceutyczne skarżą się, że chcą obniżać ceny leków refundowanych, ale ich wnioski leżą w szufladzie dyr. Błaszczyka. Budżet państwa traci na tym dziesiątki milionów złotych, bo lista jest uaktualniana zaledwie dwa razy w roku.
Iwona Dudzik
Dziennik
Lubelski Związek Lekarzy Rodzinnych - Pracodawców
ul. Zbigniewa Herberta 14
20-468 Lublin