W związku z pandemią koronawirusa SARS-CoV-2 wywołującego chorobę COVID-19, w Polsce wprowadzono stan zagrożenia epidemicznego. Wynikające z niego ograniczenia zmieniły nasze życie w każdym jego aspekcie, nie wyłączając z tego systemu ochrony zdrowia, w którym zmiany musiały być czasem drastyczne. Co oczywiste, dotyczą one także podstawowej opieki zdrowotnej, dotychczas najbardziej dostępnej i najbliższej pacjentom. Przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej przestawiły się na udzielanie porad telefonicznych w jak największym możliwym stopniu. Dla wielu pacjentów, przywykłych do tego, że niemal bez ograniczeń mogą korzystać z porady „swojego” lekarza, jest to rozwiązanie trudne do zaakceptowania. W obecnej sytuacji jednak konieczne, nie tylko dlatego, że takie są zalecenia Głównego Inspektora Sanitarnego i Ministra Zdrowia.
- Ograniczając osobiste wizyty w przychodniach lekarze nie odgradzają się od pacjentów, a wręcz przeciwnie: starają się zapewnić bezpieczną opiekę wszystkim chorym - tłumaczy dr hab. Agnieszka Mastalerz-Migas, konsultant krajowy w dziedzinie medycyny rodzinnej, lekarz rodzinny. - Nie każda infekcja jest przecież związana z koronawirusem (a nawet większość nie jest), istnieje wiele innych chorób, choroby wysypkowe wieku dziecięcego, tysiące osób chorujących przewlekle, z zaostrzeniami choroby, z powikłaniami. Ci wszyscy pacjenci wymagają pomocy medycznej, a tę może im zapewnić przede wszystkim POZ. Obecnie jeszcze w większym stopniu niż dotychczas, ponieważ w sytuacji zagrożenia epidemicznego niemal cały system nastawiony jest na zakażonych koronawirusem.
Według zasad postępowania w POZ w czasie epidemii, opracowanych przez MZ i GIS, z udziałem konsultanta krajowego w dziedzinie medycyny rodzinnej, a także ekspertów Porozumienia Zielonogórskiego, lekarz zbiera bardzo dokładny wywiad przez telefon. Na jego podstawie ocenia prawdopodobieństwo, czy problem, z jakim zgłasza się pacjent, wymaga szybkiej interwencji, czy wystarczy teleporada, czy potrzebny jest osobisty kontakt z lekarzem i jakie jest ryzyko, że objawy infekcyjne mogą mieć związek z zakażeniem koronawirusem. Jeśli jest potrzebna wizyta osobista, pacjent jest umawiany na wizytę do przychodni. Przychodzi na konkretną godzinę, nie ma kontaktu z innymi, stanowiącymi potencjalne zagrożenie, jest więc znacznie bardziej bezpieczny niż w sytuacji, gdyby przychodnia działała normalnie i była otwarta bez konieczności umówienia się telefonicznie. A „normalnie” w sezonie grypowym oznacza zwykle tłum kichających i kaszlących ludzi w poczekalni.
- Wyobraźmy sobie sytuację, gdy któryś z pacjentów oczekujących w takiej kolejce okazuje się potem zakażony koronawirusem - mówi dr hab. Agnieszka Mastalerz-Migas. - Nie tylko mógł zakazić kolejne osoby, ale też wszyscy, którzy mieliby z nim kontakt, podlegaliby dwutygodniowej kwarantannie. Dotyczyłaby ona zarówno pacjentów, jak i personelu przychodni, który miał kontakt z zakażonym. A gdyby zakażony został lekarz, prowadzący jednoosobową praktykę? Takie sytuacje to ryzyko utraty możliwości udzielania świadczeń. Ograniczenia służą właśnie temu, by zmniejszyć ryzyko zakażenia pacjentów zgłaszających się z przyczyn innych niż podejrzenie zakażenia SARS CoV-2, a także - lekarzy, pielęgniarek i wszystkich innych osób pracujących w przychodni. Mamy naprawdę wyjątkowy czas i musimy robić co się da, by nie doprowadzić do paraliżu POZ, której rola w czasach epidemii jest jeszcze ważniejsza. Nastawienie się na teleporady działa jak śluza sanitarna i jest najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich na te trudne chwile.
Lubelski Związek Lekarzy Rodzinnych - Pracodawców
ul. Zbigniewa Herberta 14
20-468 Lublin