Radosław Konieczny, Rynki Zagraniczne nr 48-50 / 2008
2008-12-09, ostatnia aktualizacja 2008-12-09 16:03:13.0 Od dwóch lat na rynku prywatnych usług medycznych dokonują się poważne zmiany. Największe prywatne kliniki przechodzą na własność funduszy. Konsolidacja ma w drugim etapie objąć także mniejszych graczy. Teoretycznie wszyscy mają na tym skorzystać. W praktyce może okazać się to zabójcze dla wolnej konkurencji. Na zdrowiu nie można oszczędzać - o prawdziwości tego powiedzenia zaświadczyć mogą nie tylko tysiące pacjentów, ale i właściciele prywatnych przychodni i klinik. W rzeczy samej, rozwój sektora prywatnych usług medycznych w ostatnich latach przybrał imponujące tempo. W 2007 roku z oferty prywatnej służby zdrowia skorzystało od półtora do dwóch milionów Polaków. Według optymistycznych prognoz, przychody placówek z tej branży będą rosnąć w kolejnych latach w tempie 20-30% rocznie. Nawet jeśli wziąć kilkuprocentową poprawkę na trudny dla gospodarki okres, który przyniósł rok bieżący, to wniosek i tak nasuwa się sam: odpowiednio prowadzone niepubliczne centrum medyczne może stać się żyłą złota.
Przekonali się o tym ci, którzy na początku lat 90. postanowili zaryzykować i przebojem zdobyć niezagospodarowaną niszę, jaką była wówczas prywatna opieka zdrowotna. Sukces wówczas nie wydawał się oczywisty. Stan publicznej służby zdrowia, chronicznie niedofinansowanej i co rusz wstrząsanej strajkami i protestami, był co prawda bliski śmierci klinicznej, ale dochód przeciętnego Polaka raczej nie pozwalał na korzystanie z prywatnych lecznic. Cierpliwość jednak popłaca. Wraz z wychodzeniem polskiej gospodarki ze stanu rozkładu i wejściem na krajowy rynek międzynarodowych korporacji, grono potencjalnych klientów systematycznie się powiększało. "Prywatni" starali się przyciągać klientów nie tylko europejskim poziomem obsługi, ale również kontraktowaniem specjalistów. Wobec groszowych zarobków w publicznych przychodniach i szpitalach, powszechną praktyką stało się dorabianie specjalistów w prywatnych placówkach. Chociaż często było to przedmiotem krytyki, to z perspektywy czasu widać jednak, że dzięki pracy na drugim (a bywało, że i trzecim) etacie udało się zbudować system opieki, który skutecznie przejmuje pacjentów mających dosyć kolejnych nieudolnych reform publicznej służby zdrowia.
Abonament ważniejszy od pacjenta?
- Branża medyczna może przynieść duże zyski, ale trzeba pamiętać o jej specyfice - mówi dr Grzegorz Wójcik, właściciel prywatnej przychodni w Trójmieście. - Konkurencja jest duża i wcale nie tak łatwo utrzymywać dotychczasowych pacjentów i zdobywać nowych. Prócz tego stale trzeba pamiętać, że przeliczając potencjalne dochody, nie możemy tracić z oczu dobra pacjenta. Brzmi to jak górnolotny frazes, ale tak jest w rzeczywistości. Renomę buduje się bardzo trudno, a najmniejszy nawet skandal może wywołać falę niekorzystnych publikacji medialnych. Wówczas wielomilionowe i wieloletnie inwestycje mogą rozsypać się jak domki z kart - wyjaśnia Wójcik.
Jego zdaniem, trudno sobie też wyobrazić, by lekarz pracujący w prywatnej placówce działał w interesie pracodawcy, a nie pacjenta, limitując zakres usług dostępnych dla pacjentów. - Taka praktyka to dla prywatnej kliniki równia pochyła - dodaje.
Okazuje się jednak, że tam, gdzie w grę wchodzą naprawdę wielkie zyski, idealizm musi iść w odstawkę. Największe firmy zajmujące się opieką medyczną walczą już nie o klienta, ale o abonamenty. Z rynkowego punktu widzenia sprawa jest prosta: lepiej podpisać kontrakt z firmą zatrudniającą kilkuset lub kilka tysięcy osób i co miesiąc otrzymywać przelewy z tytułu abonamentu niż inwestować grube pieniądze w przyciągnięcie pacjentów z ulicy.
- Jasne, bez abonamentów prywatna lecznica nie przetrwałaby i miesiąca - uważa Wójcik. - Nigdy jednak pacjent indywidualny nie był traktowany jako klient drugiej kategorii. Teraz niestety coraz częściej słychać narzekanie, że złe praktyki dobrze znane z placówek publicznych wchodzą do prywatnych lecznic - przyznaje właściciel gdańskiej kliniki.
Jednym z powodów takiego stanu rzeczy ma być zjawisko zwane konsolidacją rynku prywatnych usług medycznych. Pod tą nazwą kryje się wykupywanie udziałów w największych polskich centrach medycznych przez fundusze inwestycyjne i fundusze private equity. Z największych prywatnych firm medycznych, które jeszcze pięć lat temu były własnością polskich inwestorów, ostało się tylko Centrum Damiana. A jak doniosły kilka tygodni temu media, chęć przejęcia większości udziałów w spółce zapowiedział Medicover, należący właśnie do funduszy. Jeśli do tego dojdzie, pojęcie „polskie prywatne kliniki” może stać się terminem wyłącznie historycznym.
Fundusze skupują udziały
Lista przejęć dokonanych w ciągu ostatnich dwóch lat dowodzi, że obawy te nie są wyssane z palca. Oto krótka lista najważniejszych transakcji:
- czerwiec 2006: założyciel istniejącego od 1992 r. Lux-Medu Wojciech Pawłowski sprzedaje wszystkie posiadane akcje. Połowę nabywa Accession Mezzanine, drugą połowę - fundusz Ponteland Investments. W następnym roku udziały przechodzą z kolei do Mid Europa Partners, czołowego funduszu private equity inwestującego w naszym regionie Europy.
- jesień 2007: Mid Europa Partners ogłasza nabycie 96% udziałów w spółce Medycyna Rodzinna. Przedstawiciele nabywcy ogłaszają wówczas, że „transakcja ta oznacza pomyślne rozpoczęcie procesu konsolidacji rynku, ogłoszonego w chwili przejęcia spółki Lux-Med”.
- kwiecień 2008: Mid Europa Partners ogłasza zawarcie porozumienia o przejęciu do stu procent udziałów w Centrum Medycznym LIM od grupy inwestorów - założycieli. Również w bieżącym roku należący do Mid Lux-Med zawiera warunkową umowę kupna udziałów Promedis od spółki Impel.
- wrzesień 2008: Lux Med, CM LIM, Medycyna Rodzinna i Promedis wykonują pierwszy krok w procesie integracji i ujednolicenia struktury zarządzania. Czterej menedżerowie, wywodzący się z trzech spółek grupy kontrolowanej przez Mid Europa Partners, zostali powołani do zarządów tych spółek.
Wszystko wskazuje, ze to nie koniec przejęć. Bardzo zaawansowane są rozmowy w sprawie wykupu przez fundusze udziałów w Enel-Medzie. O chęci zgromadzenia większościowego pakietu udziałów w Centrum Damiana wspomniano wyżej.
Koniec konkurencji?
Jeśli przejrzeć doniesienia medialne na temat ruchów na rynku usług medycznych, to dominuje w nich optymistyczny ton. Konsolidacja to przecież poważny zastrzyk kapitałowy, a to oznacza nowe inwestycje, w tym budowę prywatnych szpitali. Wszystko w interesie pacjenta.
Specjaliści przestrzegają: jest i drugie dno. - Dochodzi do sytuacji, że zdecydowana większość prywatnej służby zdrowia znajdzie się w rękach dwóch-trzech wielkich instytucji finansowych - zauważa dr Tomasz Sommer z Instytutu Globalizacji. - Proszę też zwrócić uwagę na plany przejmowania mniejszych podmiotów. W sytuacji wolnego rynku, owszem, dochodzi do sytuacji oligopolu, ale następnie z reguły oligopole padają. Pytanie - dlaczego w tym przypadku tak się nie dzieje? - zastanawia się Sommer.
Wedle analiz przywoływanych przez "Gazetę Prawną", bieżący rok może zakończyć się przejęciem przez fundusze nawet stu firm medycznych. Nie mniej ambitne plany przewidziane są na następne lata. Małe przychodnie i kliniki już za kilka lat mogą zupełnie zniknąć, a z publiczną służbą zdrowia mogą konkurować wielkie prywatne centra - molochy nastawione na walkę o abonamenty. Na paradoks zakrawa fakt, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który miesiącami potrafi badać zasadność przejęcia przez jedną sieć handlową kilkudziesięciu sklepów należących do innej sieci, w tym przypadku nie ma wątpliwości co do wydawania zgody na kolejne transakcje.
Jak na razie emocje, które budzi kolejna próba reformy publicznej opieki zdrowotnej, skutecznie przesłaniają to, co dzieje się w sektorze prywatnym. Wiele zaś wskazuje na to, że konkurencja między różnymi klinikami zamieni się w konkurencję między paroma grupami kapitałowymi. Wątpliwe tylko, czy skorzysta na tym rynek, czy skorzystają pacjenci i lekarze.
Radosław Konieczny, Rynki Zagraniczne nr 48-50 / 2008