Pracownicy szpitala przy al. Kraśnickiej dostali w czwartek tylko 30 proc. wynagrodzeń. Nie zapłacono im także za dyżury w październiku. Dyrektor szpitala zapewnia, że robi wszystko aby w przyszłym tygodniu podwładni otrzymali wyrównanie Szpital jest zadłużony na ponad 90 mln zł. Największym wierzycielem jest punkt krwiodawstwa, który wyegzekwował 2,5 mln zł. Dyrektor Ryszard Śmiech w piśmie do pracowników tłumaczy sytuację finansową placówki, informuje też o tym, co robi kierownictwo, aby przezwyciężyć kryzys. Jakie to działania? Śmiech zwrócił się o pomoc do Ministerstwa Zdrowia i zarządu województwa. Liczy również, że otrzyma milion złotych ze specjalnego funduszu. - Załoga mogłaby podać pracodawcę do sądu, ale co to da skoro szpital i tak nie ma pieniędzy- mówi Barbara Bogdańska, przewodnicząca Komisji Zakładowej "Solidarność". Zaprzecza też pogłoskom, jakoby lekarze otrzymali większą część poborów niż inni: - To nie prawda. Wszyscy pracownicy dostali 30 proc. - zapewnia Bogdańska.
Problemom szpitala "Gazeta" przyglądała się już wcześniej. Na początku października pacjenci alarmowali, że otrzymują głodowe posiłki. Firma odpowiedzialna za katering tłumaczyła się wówczas problemami technicznymi, chociaż niektórzy uważali, że skromny obiad jest wynikiem ogromnego zadłużenia szpitala.
Pomimo tragicznej kondycji finansowej placówki dyrektor postanowił w tym roku podnieść pracownikom pobory, co kosztowało szpital 15 mln zł. Aby sprostać nowym wydatkom placówka starała się w bankach o przyznanie 30-milionowego kredytu, którego ostatecznie nie otrzymała.
Arkadiusz Bratkowski, odpowiedzialny w zarządzie województwa za służbę zdrowia przedstawił w sierpniu plan oszczędnościowy dla zadłużonego szpitala. Trudną sytuację miało uzdrowić połączenie placówki z dwoma innymi lubelskimi szpitalami - Kolejowym i Jana Bożego. Plan przewidywał znaczną redukcję etatów, a w konsekwencji spore oszczędności. Na ewentualne zwolnienia nie zgodzili się jednak związkowcy.
pt