W małym, spokojnym dotąd mieście na wschodniej rubieży Polski od Nowego Roku zrobiło się głośno. Nie jest to niestety splendor sławy, a hałas, który nazwano "konfliktem tomaszowskim". Sprawa jest tym bardziej przykra, że dotyczy środowiska medycznego.Kiedy parę lat temu wchodziła w życie reforma opieki zdrowotnej, dziewiętnaście Ośrodków Zdrowia z powiatu Tomaszów Lubelski usamodzielniło się oddzielając od SPZOZ-u przy pełnej aprobacie dyrektora- Andrzeja Kaczora. Lekarze rodzinni zaczęli funkcjonować w warunkach zdrowej konkurencji, która nie stanowiła przeszkody w utrzymywaniu stosunków towarzyskich i zrzeszeniu się w Lubelskim Związku Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców. Symbioza POZ ze specjalistyką SPZOZ-u trwała do końca 2004 roku, kiedy to jesienią dyrektor powziął decyzję o utworzeniu POZ-u w ramach SPZOZ-u i polecił zbierać listy sondażowe pacjentów, którzy należeliby do tej placówki. Na pierwszy ogień poszli pracownicy szpitala i poradni specjalistycznych. Pacjentów zachęcano do zapisów kusząc tym, że rolę lekarzy rodzinnych w nowo powstałej poradni będą pełnili specjaliści szpitalni (w tym czterech ordynatorów), do których kolejki w poradniach specjalistycznych wynoszą dwa-trzy miesiące.Nie wspomniano o tym, że każdy ze specjalistów będzie pracował w POZ przez jedno popołudnie w tygodniu, co nijak się ma do funkcji lekarza rodzinnego. W związku z tym, że pacjenci przy okazji hospitalizacji, leczenia w poradni specjalistycznej czy korzystania z izby przyjęć byli dość natarczywie namawiani do składania deklaracji w SPZOZ-owskim POZ-ecie, lekarze rodzinni z Tomaszowa Lubelskiego podjęli decyzję o przystąpieniu do kontraktu w zakresie nocnej i świątecznej pomocy ambulatoryjnej na rok 2005. Lekarze z poszczególnych NZOZ-ów zobowiązani byli złożyć oświadczenie i wybrać swoim pacjentom punkt, gdzie ci mogliby się udać po niezbędną pomoc w nocy i w święto. Sam pomysł takiego rozwiązania godzi w prawo pacjenta do wyboru świadczeniodawcy, ale nie jest to jedyny niefortunny pomysł NFZ. Finał kontraktu okazał się niekorzystny dla SPZOZ: jeden NZOZ samodzielnie zapewniał nocną i świąteczną opiekę swoim pacjentom, do SPZOZ na te świadczenia zgłosiły akces cztery NZOZ-y, a do Poradni Rodzinnej przy ul. Petera 3 w Tomaszowie czternaście NZOZ-ów. Już od pierwszego stycznia zaczęły mieć miejsce dziwne zajścia w tomaszowskim SOR. Pacjenci, którzy zgłaszali się tam z powodu urazów, a nocną i świąteczną pomoc ambulatoryjną mieli na ul. Petera 3, obciążani byli kosztami zaopatrzenia chirurgicznego: opatrunków gipsowych czy szycia ran.Protesty lekarzy dyżurnych z Poradni Rodzinnej przeciwko takim praktykom składane telefonicznie do dyrektora Kaczora nie odniosły skutku.Tak narodził się "konflikt tomaszowski".W związku z narastaniem problemu i rozgłosem w lokalnych mediach tematem tym zajęła się Komisja Zdrowia przy Radzie Powiatu Tomaszowskiego. Na spotkanie to zaproszono dyrektora Andrzeja Kaczora, zastępcę dyrektora Dionizego Hałasę, który jest jednocześnie ordynatorem SOR oraz przedstawicieli lekarzy rodzinnych. Niestety, nawiązanie jakiegokolwiek porozumienia nie było możliwe. Na stawiane przez rodzinnych uargumentowane zarzuty dyrekcja twierdziła, że nieprawidłowości nie ma. Pomimo klarownych ogólnych warunków umów kontraktowych, zawierających zakres obowiązków poszczególnych świadczeniodawców i Rozporządzenia Ministra Zdrowia o SOR-ach nie udało się ustalić, dokąd ma w nocy i święto udać się pacjent z urazem. SOR - jak podawała dyrekcja-powołany został do zaopatrywania stanów zagrażających życiu, a np. złamany nadgarstek takiego zagrożenia nie stanowi. Lekarze rodzinni według umowy na nocną i świąteczną pomoc ambulatoryjną zobowiązani są do udzielania świadczeń pacjentom z infekcjami, bólami korzeniowymi itp. oraz w stanach pogorszenia zdrowia w przebiegu chorób przewlekłych (ani słowa o tym, że mają też zajmować się urazami).Tu warto dodać, że w nocy i święto nie funkcjonuje w Tomaszowie taka placówka, jak ambulatorium chirurgiczne, która mogłaby rozwiązać ten problem wypełniając ewidentną lukę. Póki co, nocnego ambulatorium chirurgicznego nie ma, nie ma też odpowiedzi na pytanie: co ma zrobić pacjent ze złamanym nadgarstkiem w piątek wieczorem? Co prawda, uraz tego typu życiu nie zagraża, a w ponidziałek od godzin ósmej ramo czynna będzie poradnia chirurgiczna, ale o takim weekendzie strach pomyśleć.Lubelski Związek Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców zwrócił się do NFZ z prośbą o udzielenie odpowiedzi na pytanie, który ze świadczeniodawców zobowiązany jest do zaopatrywania urazów w okresie nocnym i świątecznym. Odpowiedź polegała na przytoczeniu ustępów z ogólnych warunków umów, które i tak wszyscy doskonale znali. Nejednoznaczny charakter pisma wynikał z tego, że jak się wyraził dyrektor Delegatury NFZ w Zamościu Witold Tkaczyk "nie chciał być łapany za słowa".W międzyczasie rozpoczęła się akcja medialna prowadzona przez dyrektora SPZOZ. W jego opinii lekarze rodzinni to pieniacze, którym nie chce się pracować ani wydatkować pieniędzy na badania dla pacjentów.Zarząd Rady Powiatu w Tomaszowie Lubelskim 17.02.2005 zorganizował zebranie, na które zaproszony został dyrektor SPZOZ - Andrzej Kaczor z kilkoma ordynatorami oddziałów szpitalnych, przedstawiciele lekarzy rodzinnych, dyrektor Lubelskiego Oddziału NFZ - Elżbieta Fałdyga, dyrektor Delegatury NFZ w Zamościu - Witold Tkaczyk, obecne też były władze samorządowe. Tematem debaty miała być poprawa dostępności do świadczeń medycznych w powiecie tomaszowskim.Jako pierwsi głos zabrali lekarze rodzinni. Wypowiedź skierowana do dyrektora SPZOZ zawierała kwestie odsyłania z SOR pacjentów z urazami, nielegalnego pobierania opłat za zaopatrywanie urazów, masowego złożenia deklaracji do SPZOZ-owskiego POZ jednego dnia przez czterystu pacjentów oraz braku odpowiedzi na prośbę o umieszczenie na tablicy ogłoszeń szpitalnej izbie przyjęć informacji, pacjenci których NZOZów mają się udać po nocną i świąteczna poradę na ul. Petera 3.Dyrektor nie ustosunkował się do tych problemów. Zarzucił rodzinnym, że są niewydolni, źle pracują przerzucają koszty badań na specjalistykę i szpital, w wyniku czego drastycznie wzrosła ilość pacjentów hospitalizowanych, a poza tym nie chcą podjąć merytorycznej, koleżeńskiej dyskusji.Trudno podjąć koleżeńską dyskusję słysząc pod własnym adresem inwektywy. Dziwi, że wzrost obłożenia w szpitalu nie wynika z dwutrzymiesięcznych kolejek do poradni specjalistycznych,podczas których można wyzdrowieć, umrzeć albo nabawić się powikłań, które mogą być leczone wyłącznie szpitalnie.Od dyrektor Lubelskiego Oddziału NFZ lekarze rodzinni usłyszeli, że Porozumienie Zielonogórskie zniszczyło ideę lekarza rodzinnego zapewniającego opiekę swojemu pacjentowi ciurkiem przez okrągłą dobę. Lekarze rodzinni biorą pieniądze nie pracując, bo przecież co miesiąc płaci się im za każdego pacjenta, nawet jeśli do nich nie przychodzi. Jeśli pacjent nie wie dokąd ma się udać po nocną pomoc, jest to wina lekarza rodzinnego, który do niego z tą informacją nie dotarł. Szalejącej w powiecie tomaszowskim gruźlicy też nie jest winna bieda i bezrobocie, tylko rodzinni.Wynika z tego, że lekarze rodzinni są winni jeszcze dziurze ozonowej i wielu innym nieszczęściom, a może nawet wszystkim.Jako rozwiązanie problemów wszelakich pani dyrektor podaje zmasowane kontrole niepokornych NZOZ-ów, bo kontrola SOR i szpitalnej izby przyjęć nie wykazała nieprawidłowości, ponieważ nie było skarg w książce skarg i wniosków SPZOZ.Skargi pacjentów na SOR przesłane do siedziby Lubelskiego Oddziału NFZ uznane zostały za nieuzasadnione.Konkluzja według pani dyrektor jest taka, że koncepcja POZ w obecnej formie nie sprawdziła się.Dyrektor Delegatury NFZ w Zamościu dodał do tego, że lekarz rodzinny zawsze może zapłacić za pacjenta, jeżeli ten uda się do SOR, a nie jest to stan nagły. Najlepiej zaś funkcjonuje zespół: szpital, SOR, specjalistyka i POZ w ramach jednej placówki.Całe zebranie miało charakter spektaklu-coś między Witkacym a Mrożkiem, aż trudno uwierzyć, że to namacalna rzeczywistość.Okazało się, że adwersażami lekarzy rodzinnych w tej debacie jest cała reszta świata-wiele osób mylących "wolny rynek" z "wolną amerykanką". Dziwi dążenie do starego systemu. Reforma służby zdrowia objęła wyłącznie podstawową opiekę zdrowotną stwarzając większe możliwości rozwoju w samodzielnych zakładach, które nie generują długów. Remonty zaniedbanych budynków odziedziczonych po SPZOZ, inwestowanie w sprzęt często wykraczający poza wymagania płatnika, a w związku z tym podnoszenie jakości świadczeń to nowe oblicze medycyny rodzinnej, która pomimo 13% nakładu (w Europie blisko 20%) równa do lepszych.Z perspektywy kilku lat można ocenić, że jedyna reforma służby jaka została w Polsce przeprowadzona była udanym posunięciem.Tworzenie POZ przy SPZOZ jest pozbawioną sensu próbą wejścia drugi raz do tej samej rzeki. Tyle, że rzeka nie jest już ta sama, a ekonomia w medycynie nie ma wiele wspólnego z ekonomią w sklepie spożywczym.Szkoda tylko, że większość decydentów ma kłopoty z pojęciem prostych, oczywistych prawd.Małgorzata Stokowska-Wojda